sobota, października 21, 2006

nieoczekiwany obrót spraw...

Szedł tak ciemną parkową uliczką przez chwilę, zamyślony i smutny w jego głowie krążyła tylko jedna myśl dlaczego nie przyszła? Dlaczego nawet nie zaryzykowała spotkania? Może boi się tego, że to uczucie, że to co czuje do niej może kiedyś prysnąć jak bańka mydlana… może boi się odrzucenia. Wiedział przecież ze w życiu zdarzają się różne sytuacje, a niedobre wspomnienia z przeszłości stają się naszymi demonami i straszą nas, każą do wszystkiego się dystansować, od wszystkiego uciekać. Nie pozwalają żyć. Wiedział, że tego wieczora właśnie zaczął się dla niego nowy rozdział w życiu. Zapomnieć o niej, otrząsnąć się i przeć do przodu, pokonywać przeszkody - niczym radziecki lodołamacz z napędem atomowym z okresu zimnej wojny, który brnie przez lody Arktyki… jeszcze kilka chwil temu próbował walczyć ze zdrowym rozsądkiem mówiącym o zapomnieniu o niej. Teraz to już nie wydawało mu się aż takie przerażające. Zaczynało docierać do niego, że to tak naprawdę nie on powinien się zadręczać! Bo on tak naprawdę stracił jedynie ją – której tak naprawdę nie miał nigdy - a ona… cóż jeżeli dalej postępować tak będzie jak postępuje, to obudzi się kiedyś rano z uczuciem, że kiedyś coś przegapiła, że teraz samotność staje się nie do zniesienia… Ale to jej sprawa i jej życie… i nie chodzi już nawet o to, że ona nie chciała z nim się spotkać, to nie chodziło o niego – teraz już wiedział, że albo ona weźmie się za siebie otrząśnie po tym co prawdopodobnie się kiedyś w jej życiu wydarzyło albo nie..

Szedł jeszcze chwilę w całkowitej ciemności, właśnie miał skręcić w alejką prowadzącą do bramy parkowej, którą dostrzegał jako świetlisty punkt w jakiejś odległości od niego, gdy nagle usłyszał idących za nim ludzi. W ciemnościach nie było widać dokładnie kim byli, widział tylko zarys sylwetek. Usłyszał ich rozmowę, ale nie rozumiał słów. Szedł swoim tempem. Nie obawiał się ich, lecz w pewnym momencie zobaczył, że ludzie ci chcieli najpierw na rozwidleniu iść alejką na wprost, będąc już jednak już za skrzyżowaniem cofnęłi się i poszli alejką, którą szedł. Przestraszył się troszkę, poczuł nagły napływ adrenaliny do organizmu. Zwolnił jeszcze bardziej. Czuł jak serce zaczęło silniej bić, momentalnie zaczoł się pocić. Obejrzał się ukradkiem – byli jakieś dwadzieścia do trzydziestu metrów za nim. Wydawało się, że w chwili gdy on zwolnił oni także zmienili tempo marszu. Widział w ciemnościach jak do ust nerwowo wkładają co jakiś czas papierosa. Widział tylko pomarańczowy punkt, który co jakiś czas rozbłyskał na nowo. Pomyślał „zobaczymy czy panowie skręcą za mną” – to była jedyna możliwość aby przekonać się czy idą za nim. Skręcił w pierwszą alejkę po prawej stronie. Przeszedł kilka metrów obejrzał się – i z ulgą stwierdził, że nikogo nie ma z tyłu. Przeszedł jeszcze kilkadziesiąt merów. Zaczynał oddalać się od bramy parku, od ulicy, ale był jeszcze zbyt wystraszony aby powrócić na alejkę, z której zboczył. Wtem te same dwie sylwetki, które zdążały za nim kilka minut wcześniej pojawiły się naprzeciwko niego – minęli go, już myślał, że wszytko jest w porządku gdy nagle poczuł silny ból z tyłu głowy… ocknął się po chwili. Nie bardzo wiedział co się dzieje, leżał na mokrej zimnej ziemi, lecz nie w parkowej alejce, którą szedł. Teraz słychać było szum przepływającej opodal rzeki. Usłyszał rozmowę dwóch mężczyzn mówili coś o strachu, o tym że niepotrzebnie się tak czaili. Wiedział ze mówili o nim. Słyszał jak mówią coś o pozbyciu się ciała. Myśleli, że nie żyje. Podeszli do niego zapalili papierosa zaczęli coś wykrzykiwać, kopać go, po tym jak jeden z nich kopnął go w głowę stracił przytomność i nie wiedział co się działo.

Ocknął się zupełnie gdzieś indziej. W powietrzu unosił się dziwnie znajomy specyficzny zapach. Znał go jednak nie potrafił sobie przypomnieć gdzie wcześniej już go czuł. W oddali słychać było rytmiczne „pikanie” wydawało się, że jest w jakiejś dużej sali – słychać było wyraźne echo. Otworzył oczy. Rozejrzał się po pokoju. Ściany były pokryte płytkami aż do sufitu, w pomieszczeniu nie było nikogo oprócz niego – przynajmniej tak mu się na pierwszy rzut oka wydawało. Pokój był nieduży, jasny. Pełno było w nim sprzętu – jak by medycznego. On sam podłączony był do jakiejś aparatury. Nagle poczuł, że wszystko go boli, nie miał czucia na twarzy. W chwili gdy miał krzyknąć zorientował się, że w jego ustach coś tkwi i że tak właściwie nie oddycha sam tylko coś każe mu oddychać. Rozejrzał się jeszcze raz po pokoju. Teraz już lepiej widział, obok na krześle siedziała kobieta. Głowę miała spuszczoną chyba spała. Na plecy maiła zarzucony koc, a z pod koca widać było niechlujnie założony zielony fartuch ochronny. Obok niej niedojedzona kromka chleba i niedopita herbata. Nie wiedział, która jest godzina, nie znał nawet pory dnia – w pokoju w którym się znajdował nie było okna, które wychodziło by na zewnątrz, a jedynie na jednej ze ścian ogromne okno za którym krzątali się ludzie w białych i zielonych kitlach. Nagle osoba siedząca obok łóżka zerwała się na równe nogi podeszła do niego i zaczęła coś krzyczeć – nie rozumiał jej – wiedział, że wypowiada do niego jakieś słowa, jednak nie wiedział o co jej chodzi – po chwili wybiegła z sali, jednak natychmiast wróciła, a w raz z nią grupka ludzi, która wcześniej była w pomieszczeniu za szybą….

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

tego się nie da przeczytać! lepiej rób zdjęcia.

Anonimowy pisze...

ej sory. powiedział co wiedział i sie nawet nie podpisał. ale ćśota ....