Był chłodny sobotni wieczór. Noc była pogodna, na niebie tysiące gwiazd radośnie migotały do przechodniowi na ulicy - lecz oni zabiegani nawet nie zatrzymali się na chwilę i nie zerknęli w niebo, byli tak zajęci swoimi sprawami, ze patrzenie w niebo - tak bez powodu, dla samego patrzenia i rozmarzenia się przez chwilę wydawało im się czystą stratą czasu i dziwactwem - jest tyle ważnych i istotnych spraw, które trzeba załatwić, gdzieś pójść, kogoś spotkać, z kimś się napić, że patrzenie w niebo nie jest istotne... cóż pewnie nawet gdyby zechcieli podnieść głowę wysoko i choć przez chwilę się zadumać to i tak nie mieli na to szans... na ulicach jest zbyt jasno, wszędzie pełno światła skutecznie zasłaniającego rozgwierzdzone niebo. Szedł wśród tych spieszących się ludzi powoli, tak jakby mu na niczym nie zależało. Wyglądał dziwnie, wyróżniał się z tłumu ulicy, lecz nie ubraniem, nie wyglądem - on po prostu szedł sam nie wiedział dokąd. Wracał ze spotkania na które liczył, chciał wierzyć, że jednak to spotkanie, które i tak miało się nie odbyć - o czym doskonale wiedział od samego wyjścia z domu - jednak się odbędzie. Sobota 19:00. Dotarł na miejsce spotkania kilka minut przed umówioną porą. Czekał w spokoju i zadumie, niebo wciąż pozostawało gwieździste. Zegar na wież ratusza wybił 19:00, nie przyszła - widział, że nie przyjdzie. A może się spóźni? A może coś się stało i idzie już do niego na spotkanie? dał jej 15 minut, stale nerwowo zerkał na odległy koniec ulicy z wiarą, że jednak nadejdzie... jakaś tajemnicza siła kazała mu czekać. Siła, która każe człowiekowi robić czasem rzeczy, które są wbrew logice, które działają przeciw naturze każdego z Nas. Siła tajemnicza i niezbadana - chyba znak, że jednak ktoś czuwa nad nami, i doskonale wie co ma się stać i kiedy. Siła drzemiąca w każdym człowieku i ujawniająca się w przeróżnych sytuacjach - Siła - Potęga. Nic nie jest jej w stanie pokonać, nawet silna wola, próba przetłumaczenia sobie tego, że dane działanie jest pozbawione sensu jest słabsza od Siły. Stał i patrzył w dal, piętnaście minut powoli mijało... gdy zegar na wieży ratusza wybił kwadrans po dziewiętnastej - odszedł, odchodził jednak powoli, tak jak by chciał jeszcze chwilę zaczekać, jak by chciał dać jej ostatnią szansę na spotkanie - wiedział, że to spotkanie wtedy we Wrocławiu było ich ostatnim - zapamięta je na zawsze, nie zapomina się spotkań z ukochaną - nawet jeśli Ona nie odwzajemnia tego uczucia. Obraz jej czarnych oczu radośnie spoglądających spod okularów, jej włosy zawsze nienagannie spięte i zaczesane do tyłu, uśmiech, którego się nie zapomina do końca życia, to jak chodzi, jak się ubiera - kochał, i wciąż kocha ją całą... Sposób mówienia - to co mówi - dowcip, doskonale zawsze dobrany do sytuacji w której się znalazła, dowcip, który on sam zawsze rozumiał - taki sam jak jego... tak takich kobiet często się nie spotyka... takie kobiety są niczym diamenty piękne i rzadkie... Odchodził, stale zerkając za siebie... cóż jednak nie przyszła... w końcu i tak nie miała przyjść... przecież sama mu to napisała... lecz Siła kazała mu czekać, czekać i wierzyć, że może jednak zmieni zdanie... Nie zmieniła... Cóż szkoda tylko kwiatów, z którymi przyszedł na spotkanie... Ból odejdzie w zapomnienie z czasem, lecz długo pewnie biedzie musiał czekać zanim pokocha całym sercem tak jak pokochał Ją. Odszedł w ciemność. Szedł bardzo powoli i stale w przeciwnym kierunku niż Ci których mijał, przestał myśleć o czymkolwiek w jego głowie była pustka, nie chciał nikogo - teraz chciał być sam. Usiadł na ławce w parku i zapłakał. tylko płacz w samotności daje szczęście. Płakał nie nad tym, samotnością, nie nad brakiem sensu istnienia, lecz nad własną naiwnością, nad żałosnym swoim życiem, które musiał zmienić - chciał umrzeć i narodzić się na nowo, lecz to nie takie poste! zerwać z przeszłością, gdy ona jest częścią nas samych, bez przeszłości nie istniejemy. To ona nas kształtuje, pokazuje świat. Przeszłość, wspomnienia - te dobre i te złe to jesteśmy tak naprawdę my. Teraz wiedział, że narazie nic się nie zmieni, siedział tak na zimnej mokrej ławce, a obok niego powoli więdły kwiaty, które przyniósł ze spotkania, które się nie odbyło ze sobą do parku. Szkoda tych róż... on siedział, a one więdły... powinien był wziąć to na chłodno, przestać się nad sobą rozczulać i zacząć żyć... lecz odrzucona miłość boli, a ból chwilami jest nie do zniesienia... wstał z ławki, odszedł w ciemność pozostawiając róże ich własnemu losowi...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz