Sylwester...
Cóż... cały dzień jak zwykle "w biegu". Rano po modlitwie o 8:30 autobus zawiózł nas do Domu opieki dla ludzi starszych. Obejrzeliśmy sobie co i jak się tam dzieje, porozmawialiśmy z Dyrektorem.... znaczy się on mówił po Francusku, pani tłumaczyła na angielski, a ja na polski;) ależ było zabawy ;) po spotkaniu skierowaliśmy się na dworzec, potem pociągiem do Genewy. W pociągu pośpiewaliśmy Panie Janie we wszystkich możliwych językach... wysiedliśmy na dworcu Genewa centralna potem szybciutko do Muzeum Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca, które okazało się zamknięte tego dnia... Cóż w pobliżu Europejska Siedziba ONZ... też zamknięta tego dnia... CERN... Zamknięty do 6 stycznia... Cóż kilka pamiątkowych zdjęć musi wystarczyć... pozostało tylko obejrzeć muzeum porcelany (nie wiem mi się nie podobało - wolę Garnki i patelnie Tefala). Szybko na autobus do centrum - Grzegorzowi się spieszyło na spotkanie z przewodnikami po Genewie... i tu zaczęły się rozłamy w naszej jak dotąd dość zgranej jak na te kilka dni znajomości grupie... część (w osobie Grzegorza i Krzysztofa na czele) chciała zwiedzać z przewodnikiem... pozostali - w tym Ja pozostali przy opcji, na którą się umawialiśmy jeszcze poprzedniego dnia - zjeść coś w Genewie... taka szarpanka trwała jakiś czas - każdy ciągnąl na swoją stronę, aż wreszcie nie wytrzymałem... Zrobiliśmy ostry podział - Grzegorz, Krzysztof i Barbara poszli na spotkanie Przewodników, a Ja Daria i Aga ruszyliśmy w miasto nieznanymi nam szlakami ;) Zjedliśmy pyszny obiadek (nie powiem co - obowiązują nas śluby milczenia ;)) i spacerek bocznymi uliczkami Genewy sobie urządziliśmy... i szczerze to ja sie nawet cieszę że tak się stało owszem może i nie posłuchaliśmy wspaniałych historii związanych z powstaniem miasta i każdego budynku w Genewie - ale za to zobaczyliśmy miejsca, w których żyją mieszkańcy Genewy, a turyści zaglądają rzadko.
Potem na 17:00 na posiłek, na 19:00 modlitwa, o 21:13 pociąg do Rolle. Szczęście, że Kristina i Freida czekali na mnie i zabrali do Perroy - przynajmniej po całym dniu, a przed spotkaniem Sylwestrowym miałem szansę się umyć i chwilę odpocząć (inni nie mieli tyle szczęścia - czekali w Rolle aż do 23:00 do rozpoczęcia imprezy.).
Odnośnie samej "imprezy" sylwestrowej... coż mozna powiedzieć dobrego - to chyba tylko tyle, ze była.
Ja rozumiem, że to wyjazd był bardziej nastawiony na modlitwę, na raczej duchowe doznania niż na doznania "cielesne"... ale - to już było przegięcie ;/
od 23:00 rozpoczęła się modlitwa - śpiew, czytanie, "kazanie", śpiew i tak do 23:40, zaznaczam, że 99% osób na sali (Z duchownymi "przyjezdnymi" włącznie) nerwowo zerkała na zegarek - o jakimkolwiek skupieniu na modlitwie nie mogło być mowy... Kiedy już się wydawało, że jednak damy radę wyjść 0 0:00 na dwór przywitać Nowy Rok... na scenę wszedł On... Człowiek, który chyba zepsuł wszystkim zabawę - temat, który poruszył w swoim wystąpieniu - owszem ważny i trudny - ale to nie temat na noc Sylwestrową! nie można (a może raczej po co) mówić ludziom w takiej chwili o problemie zmuszania kobiet do prostytucji! o tym, że czyha wszędzie niebezpieczeństwo itp... i jeszcze na koniec człowiek ten dodał, że temat taki nie został poruszony po to żeby zepsuć nam zabawę i wieczór... no to już było przegięcie z jego strony - skoro wiedział, że może komuś tym zepsuć wieczór to po co temat taki poruszać?
no ale szczęśliwie dotrwaliśmy do północy - każdy złożył życzenia komu chciał i w języku jakim chciał i jaki znał;) wyszliśmy na dwór - pewnie będą niesamowite fajerwerki... och jakież przyszło rozczarowanie, kiedy okazało się, że w Szwajcarii sztuczne ognie strzelają - w kwietniu - jak w Szwajcarii jest święto narodowe! na szczęście Polacy nie zwiedli i z Kraju przywieźli małe co nieco :).
Sama impreza oczywiście bezalkoholowa... z wyłączeniem kilku przedstawicieli z Naszego Kraju. Polak potrafi! Ja sam się przyznam - z Markiem Kristina i Freidą wypiliśmy szamana, ja potem załapałem się jeszcze na łyczek (no dobra haust) od Ukraińców;)
Gdy wróciłem do sali zabawa trwała w najlepsze - Każdy kraj miał przygotowany jakiś program "artystyczny" harakterystyczny dla danego kraju. I w tym momencie jakoś tak się stało, że natrafiłem na Agatę i tak sobie siedliśmy pod ścianą i zaczęliśmy poważną rozmowę o wielu aspektach wiary Katolickiej i wiary w Boga ogólnie... i tak sobie rozmawialiśmy, aż Pani ze sceny powiedziała, że jest 2:00 i koniec imprezy... cóż zwinęliśmy się do czekającego auta, które odwoziło wszystkich imprezowiczów do domów i o 3:00 grzecznie udaliśmy się na spoczynek.
1.01.2008
Rano tego dnia po śniadaniu udałem się podziwiać miejscowość Perroy. Pogoda dopisała to i Zdjęcia dobre wyszły (no przynajmniej są dobrze naświetlone - bo odnośnie wartości merytorycznej lepiej nie będę się wypowiadał). O 12:00 Obiadek z "rodzinką" - Typikal Swiss Disz - Raclete (Raklet). Czyli na specjalnej maszynce, na łopatkach roztapiany ser żółty (nie nie Founde). Do tego szampan, wino, herbata... o 13:30 pożegnanie na Dworcu i z bagażami odjazd do Genewy Airport.
Tam odszukanie odpowiedniego parkingu z polskimi autokarami (co nie było zbyt trudne - tych z Polski było najwięcej) i po zapakowaniu się do autokarów, ostatnie zdjęcia i o 18:00 odjazd do domu...
Drogi za bardzo nie pamiętam... przespałem ;) no dobra kupiłem za "drobne" dwa kubki, długopis i czekoladki ;)
w żarach na parkingu byliśmy około 11:00 02-01-2008 roku... Tam szybkie pożegnanie z chyba najfajniejszymi ludźmi jakich poznałem w ostatnim czasie - obyło się bez płaczu - ale pozostało uczucie "utraty" ;)
i co i to chyba tyle jeśli chodzi o cześć opisową!
czas wracać do rzeczywistości ;(
jutro jeszcze napiszę kilka słów ogólnych - takie moje odczucia i wrażenia zupełnie oderwane od rzeczywistości zastanej.
dobranoc
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz