...Paranienormalni, czyli Mariolka i spółka...
w Niedzielę DODA... no chyba, że będzie miała migrenę ;)
niedziela, września 21, 2008
sobota, września 20, 2008
JARMARK MICHAŁA
Zdjęcia będą... jak się przez nie przekopie i coś wybiorę;) czyli pewnie w niedzielę do południa ;)
piątek, września 12, 2008
ranek
Idąc korytarzem w kierunku sali, w której miało odbywać się śniadanie czuł chłód bijący od grubych wiekowych już murów budynku w którym się znajdował. Atmosfera raczej nastrajała go do refleksji, to kontemplacji potęgi budowniczych Klasztoru. Kamienne ściany zdawały ciągnąć się w górę bez końca. Łukowe sklepienie dostrzec można było z trudnością - przy samym suficie panowała prawie całkowita ciemność. Na końcu długiego korytarza usianego po prawej stronie drewnianymi starymi i ciężkimi drzwiami do cel zakonników znajdowało się okno - jedyne źródło światła słonecznego rozświetlającego korytarz. W powietrzu unosił się wyraźny zapach palącego się oleju z lamp wymieszany ze Świerzym zapachem świtu. Doszedł do okna. Skierowane było ono na wschód. Wyjrzał przez nie i to co zobaczył wydało mu się o tyleż dziwne o ileż przerażające. Otóż klasztor stał na szczycie góry - to było jasne wielogodzinna wspinaczka w kierunku klasztoru, którą przebył poprzedniego dnia zostanie w jego pamięci na zawsze. Już sama walka z samym sobą podczas podejścia wiele mu dała. Był tylko on i jego myśli i słabości. Drugiej strony góry nikt nigdy nie widział. Teraz miał szansę. Za oknem rozpościerał się niesamowity błękit Jeziora, tak ogromnego, że nie było widać jego końca, a woda stykała się z błękitem nieba gdzieś za horyzontem. Spojrzał w dół przez szybę -klasztor od strony wody stał na stromej skale, o którą rozbijały się fale powstające na jeziorze. Stał tak chwilę, wspominając to co wydarzyło się podczas wspinaczki, gdy poczuł na plecach czyjeś spojrzenie, a następnie dłoń.
- Czemu bracie nie idziesz na poranny posiłek? - zapytał niskim cichym, prawie szepczącym głosem. - I dlaczego nie było Cię na porannej modlitwie przed wschodem Słońca? - dodał już z nieskrywanym niezadowoleniem.
- Właśnie zmierzałem ku sali. - Odparł cicho lecz stanowczo. W myślach tylko udzielił odpowiedzi na drugie pytanie zakonnika. Odwrócił się, a jego oczom ukazał się młody człowiek, zadbany, ogolony. Jednak w jego oczach było coś innego niż w oczach ludzi nie żyjących w tym klasztorze.
- Ojciec przełożony nie będzie zadowolony z Twojej nieobecności na porannej modlitwie. Lepiej żebyś miał dobre wytłumaczenie. - rzucił młody zakonnik i zniknął w korytarzu po prawej.
Odwrócił się i poszedł za zakonnikiem. Zanim jednak go dogonił minęli próg refektarza. Było juz po śniadaniu. - Cóż pomyślał jutro trzeba będzie jednak pójść na poranne modlitwy.
szybkim krokiem podszedł do stojącego nieopodal młodego zakonnika. Ten rozmawiał z drugim dużo starszym od siebie Ojcem.
- Przepraszam, że przerywam....
- Nie przepraszaj, teraz nie możemy z Tobą rozmawiać - natychmiast zareagował młody zakonnik -nie wolno przerywać rozmowy z Ojcem Przełożonym.
- Ale.... - rozpoczął zdanie, lecz nie skończył. Usiadł przy stole cierpliwie czekając aż zakonnicy przestaną rozmawiać. Właściwie to był monolog ze strony młodego mnicha. Ojciec Przełożony jedynie przytakiwał lub zaprzeczał. Co jakiś czas kręcił głową z zaniepokojeniem. Obaj zerkali co chwilę na niego siedzącego za stołem. Nie słyszał o czym rozmawiali, gdy tylko zorientowali się, że wszedł do sali zaczęli mówić szeptem. - Jakieś tajemnice mają widocznie - pomyślał. Tylko dlaczego tak na mnie zerkają? Czyżby to miało jakiś związek z nocnymi wydarzeniami?
Mnisi zakończyli rozmowę. Podszedł do Ojca Przełożonego. Już schylał się by pokłonić się na powitanie. Gdy ten odwrócił się na pięcie i bez słowa wyszedł z sali małymi niskimi drzwiami prowadzącymi w ciemność.
Rozejrzał się dookoła sali. Na jej końcu pod ścianą młody zakonnik spotkany przy oknie rozmawiał dość głośno z innym jeszcze młodszym od siebie. wyraźnie słyszał o czym rozmawiali.
- Dlaczego nie pilnowałeś Kamienia w nocy?
- Jako to nie, całą noc spędziliśmy na pilnowaniu go. Żaden z nas ani na chwilę nie spuścił go z oczu. Stoi na swoim miejscu tak jak stał wczoraj wieczorem!
Podszedł bliżej. Chwycił mnicha za ramię i zapytał:
- Przepraszam
- Słucham Cię, jestem teraz zajęty nie mogę poświęcić Ci tyle czasu ile tego potrzebujesz.
- Ale ja nie oczekuję żebyś mi poświęcał swój cenny czas Ojcze, chciałem tylko zapy.... - nie dokończył zdania
- Nie ja tu jestem od odpowiedzi, idz do komnaty Ojca Przełożonego, On na Ciebie czeka. - odparł i bez zdania więcej oddalił się twardym krokiem, którego echo odbiło się od ścian.
W tym samym momęcie do Refektarza weszło kilku mnichów. Podeszli do niego i skłonili się. Bez słowa wskazali mu, że ma iść z nimi. Przeszli przez małe drzwi, w których zniknął wcześniej Ojciec Przełożony i znaleźli się w wąskim korytarzu, prowadzącym prosto do komnaty Ojca Przełożonego. Drzwi otworzyły się jakby na zawołanie. Weszli do komnaty. Była o wiele większa niż cela, w której spędził poprzednią bezsenną noc. Ojciec Przełożony stał przed ogromnym oknem zajmującym całą ścianę. Widok z okna przypominał ten sam, który można było oglądać z okna na końcu głównego korytarza.
- Widzisz tą wodę - odezwał sie Ojciec Przełożony cichy lecz zdecydowanym głosem.
- Tak - odparł
- Wiesz ona jest tu od zawsze, tak jak ten klasztor.
- Jak to? - ze zdziwieniem zapytał
Ojciec stale patrząc w dal powiedział - Tak i ten budynek i ta woda i ta skała pod nami stoją tu od początku Świata. Świątynię i skałę i wodę, stworzył On.
- Ale jakie to ma znaczenie? Wezwałeś mnie tu, żeby mi o tym opowiedzieć?
- Wiesz On jest doskonały. Nie można kwestionować Jego potęgi - ciągnął dalej zakonnik. - On może wszystko.
- Do czego zmierzasz? - zapytał zniecierpliwiony
- Wiesz, My w tym klasztorze strzeżemy czegoś bardzo cennego, czegoś bez czego ludzkość nie mogła by istnieć. Czegoś co zostało stworzone jeszcze przed stworzeniem znanego nam Świata.
- Co to takiego? I dlaczego mi o tym mówisz? - dopytywał ze zniecierpliwieniem.
- Wiemy, że miałeś gościa tej nocy.
- Tak? - ze zdziwieniem zapytał - Ja sam nie wiem co się wydarzyło tej nocy, myślałem, że to sen, Ale już niczego nie jestem pewien.
- Tak wiemy. Rano strażnicy Kamienia zostali znalezieni śpiący w miejscu w którym trzymali straż. Niby wszystko jest w porządku, a jednak - twój gość nas niepokoji.
- Dlaczego?
- Dowiesz sie w swoim czasie, a teraz idź do swoich zajęć. Czekają na Ciebie w piwnicach. - powiedział Ojciec przełożony zerkając tylko ukradkiem do tyłu. Stali chwilę w milczeniu, gdy wyraźnym gestem jednego z zakonników został bez słowa skierowany ku drzwiom. Te za nimi zatrzasnęły się z hukiem.
- Czemu bracie nie idziesz na poranny posiłek? - zapytał niskim cichym, prawie szepczącym głosem. - I dlaczego nie było Cię na porannej modlitwie przed wschodem Słońca? - dodał już z nieskrywanym niezadowoleniem.
- Właśnie zmierzałem ku sali. - Odparł cicho lecz stanowczo. W myślach tylko udzielił odpowiedzi na drugie pytanie zakonnika. Odwrócił się, a jego oczom ukazał się młody człowiek, zadbany, ogolony. Jednak w jego oczach było coś innego niż w oczach ludzi nie żyjących w tym klasztorze.
- Ojciec przełożony nie będzie zadowolony z Twojej nieobecności na porannej modlitwie. Lepiej żebyś miał dobre wytłumaczenie. - rzucił młody zakonnik i zniknął w korytarzu po prawej.
Odwrócił się i poszedł za zakonnikiem. Zanim jednak go dogonił minęli próg refektarza. Było juz po śniadaniu. - Cóż pomyślał jutro trzeba będzie jednak pójść na poranne modlitwy.
szybkim krokiem podszedł do stojącego nieopodal młodego zakonnika. Ten rozmawiał z drugim dużo starszym od siebie Ojcem.
- Przepraszam, że przerywam....
- Nie przepraszaj, teraz nie możemy z Tobą rozmawiać - natychmiast zareagował młody zakonnik -nie wolno przerywać rozmowy z Ojcem Przełożonym.
- Ale.... - rozpoczął zdanie, lecz nie skończył. Usiadł przy stole cierpliwie czekając aż zakonnicy przestaną rozmawiać. Właściwie to był monolog ze strony młodego mnicha. Ojciec Przełożony jedynie przytakiwał lub zaprzeczał. Co jakiś czas kręcił głową z zaniepokojeniem. Obaj zerkali co chwilę na niego siedzącego za stołem. Nie słyszał o czym rozmawiali, gdy tylko zorientowali się, że wszedł do sali zaczęli mówić szeptem. - Jakieś tajemnice mają widocznie - pomyślał. Tylko dlaczego tak na mnie zerkają? Czyżby to miało jakiś związek z nocnymi wydarzeniami?
Mnisi zakończyli rozmowę. Podszedł do Ojca Przełożonego. Już schylał się by pokłonić się na powitanie. Gdy ten odwrócił się na pięcie i bez słowa wyszedł z sali małymi niskimi drzwiami prowadzącymi w ciemność.
Rozejrzał się dookoła sali. Na jej końcu pod ścianą młody zakonnik spotkany przy oknie rozmawiał dość głośno z innym jeszcze młodszym od siebie. wyraźnie słyszał o czym rozmawiali.
- Dlaczego nie pilnowałeś Kamienia w nocy?
- Jako to nie, całą noc spędziliśmy na pilnowaniu go. Żaden z nas ani na chwilę nie spuścił go z oczu. Stoi na swoim miejscu tak jak stał wczoraj wieczorem!
Podszedł bliżej. Chwycił mnicha za ramię i zapytał:
- Przepraszam
- Słucham Cię, jestem teraz zajęty nie mogę poświęcić Ci tyle czasu ile tego potrzebujesz.
- Ale ja nie oczekuję żebyś mi poświęcał swój cenny czas Ojcze, chciałem tylko zapy.... - nie dokończył zdania
- Nie ja tu jestem od odpowiedzi, idz do komnaty Ojca Przełożonego, On na Ciebie czeka. - odparł i bez zdania więcej oddalił się twardym krokiem, którego echo odbiło się od ścian.
W tym samym momęcie do Refektarza weszło kilku mnichów. Podeszli do niego i skłonili się. Bez słowa wskazali mu, że ma iść z nimi. Przeszli przez małe drzwi, w których zniknął wcześniej Ojciec Przełożony i znaleźli się w wąskim korytarzu, prowadzącym prosto do komnaty Ojca Przełożonego. Drzwi otworzyły się jakby na zawołanie. Weszli do komnaty. Była o wiele większa niż cela, w której spędził poprzednią bezsenną noc. Ojciec Przełożony stał przed ogromnym oknem zajmującym całą ścianę. Widok z okna przypominał ten sam, który można było oglądać z okna na końcu głównego korytarza.
- Widzisz tą wodę - odezwał sie Ojciec Przełożony cichy lecz zdecydowanym głosem.
- Tak - odparł
- Wiesz ona jest tu od zawsze, tak jak ten klasztor.
- Jak to? - ze zdziwieniem zapytał
Ojciec stale patrząc w dal powiedział - Tak i ten budynek i ta woda i ta skała pod nami stoją tu od początku Świata. Świątynię i skałę i wodę, stworzył On.
- Ale jakie to ma znaczenie? Wezwałeś mnie tu, żeby mi o tym opowiedzieć?
- Wiesz On jest doskonały. Nie można kwestionować Jego potęgi - ciągnął dalej zakonnik. - On może wszystko.
- Do czego zmierzasz? - zapytał zniecierpliwiony
- Wiesz, My w tym klasztorze strzeżemy czegoś bardzo cennego, czegoś bez czego ludzkość nie mogła by istnieć. Czegoś co zostało stworzone jeszcze przed stworzeniem znanego nam Świata.
- Co to takiego? I dlaczego mi o tym mówisz? - dopytywał ze zniecierpliwieniem.
- Wiemy, że miałeś gościa tej nocy.
- Tak? - ze zdziwieniem zapytał - Ja sam nie wiem co się wydarzyło tej nocy, myślałem, że to sen, Ale już niczego nie jestem pewien.
- Tak wiemy. Rano strażnicy Kamienia zostali znalezieni śpiący w miejscu w którym trzymali straż. Niby wszystko jest w porządku, a jednak - twój gość nas niepokoji.
- Dlaczego?
- Dowiesz sie w swoim czasie, a teraz idź do swoich zajęć. Czekają na Ciebie w piwnicach. - powiedział Ojciec przełożony zerkając tylko ukradkiem do tyłu. Stali chwilę w milczeniu, gdy wyraźnym gestem jednego z zakonników został bez słowa skierowany ku drzwiom. Te za nimi zatrzasnęły się z hukiem.
niedziela, września 07, 2008
strazacy....
Nieco pozorowana akcja gaszenia... Tak to jest jak się uczęszcza na kółko fotograficzne...
zdjęcia niestety w tragicznej jakości, na granicy wręcz akceptowalności, okazuje się, że w moim aparacie akceptowalne jest ISO-400... czyżby szykowała się przesiadka na inny system... eh... cóż życie...
zdjęcia niestety w tragicznej jakości, na granicy wręcz akceptowalności, okazuje się, że w moim aparacie akceptowalne jest ISO-400... czyżby szykowała się przesiadka na inny system... eh... cóż życie...
piątek, września 05, 2008
Plan
Było już późno. Siedział w swojej celi, już po wieczornej modlitwie. Cela była mała ledwo mieściło się w niej stare podniszczone drewniane łóżko, pod oknem stało niewielkie biurko na nim jakaś książka, kawałek starego zapisanego pergaminu i pióro w kałamarzu. Podszedł do miski z wodą stojącej po przeciwnej do łóżka stronie pomieszczenia, obmył się. Był dość zmęczony. Przybył do klasztoru późnym popołudniem po długiej i męczącej podroży przez bezdroża. Wytarł twarz. Skierował swoje kroki ku łóżku w którym miał spędzić dzisiejszą noc. W ręku trzymał dopalający się już kaganek. Cała cela skąpana w pomarańczowym świetle płomienia wydawała się jeszcze mniejsza niż w rzeczywistości była. Położył się do łóżka. Prawie natychmiast zasnął. Spał już jakąś chwilę, gdy ze snu wyrwało go pukanie do drewnianych drzwi celi. Wstał zaspany i w ciemności skierował się ku drzwiom. Odsunął delikatnie stalową zasuwę, która mimo wszystko zaskrzypiała, a echo słychać było jeszcze przez chwilą w ciemnym rozświetlonym tylko nielicznymi lampionami ogromnym korytarzu. Otworzył ciężkie dębowe drzwi i ku swojemu wielkiemu zdziwieniu nikogo tam nie zastał. Zdziwiony i zbity z tropu pomyślał - pewnie mi się przyśniło. Zamknął delikatnie drzwi celi. odwrócił się w stronę okna. Wtem jego oczom ukazała się jakaś blada podobna do cienia sylwetka. Wyraźnie widział, że to sylwetka mężczyzny. Zjawa zdawała się unosić w powietrzu, bardzo blisko kamiennej chłodnej posadzki. W celi zrobiło się wyraźnie chłodniej.
- To ze zmęczenia - powiedział szeptem próbując sam siebie uspokoić.
- Podejdź bliżej - powiedziała zjawa głosem, który zdawał się pochodzić nie z uszu, lecz z samego środka jego głowy. Zawahał się. - Podejdź bliżej i usiądź przy mnie - znów dało się słyszeć ten donośny acz spokojny głos.
- To się nie dzieje naprawdę - tym razem głośniej i stanowczo powiedział.
- Wręcz przeciwnie, wszystko co widzisz i co słyszysz jest prawdziwe. To jest nawet prawdziwsze od Ciebie samego, od tego klasztoru i od całego Świata. - usłyszał tym razem nieco ciszej i mniej stanowczo.
- Kim jesteś, że mówisz takie rzeczy! - wykrzynął stanowczo jednocześnie szukając pod ręką swojego miecza.
- Nie jest ważne kim jestem, ważne jest po co przychodzę! - odpowiedziała zjawa. Nie szukaj miecza, na nic Ci on. Przybyłem Tu, by dopowiedzieć na Twoje pytania.
- Ale ja nie mam pytań. - odpowiedział z oburzeniem.
- Zatem po co przybyłeś taki szmat drogi, czemu zostawiłeś wszystko i przybyłeś tu do tego Klasztoru...
Nie wiedział co ma odpowiedzieć. - Tak jestem tu by lepiej zrozumieć. By odnaleźć swoją drogę. By odmienić swoje życie.
- Zatem, Pytaj! - odpowiedziała zjawa
- Czy jest jakiś większy plan dla każdego z Nas ludzi? Że to co się dzieje nie dzieje się przypadkowo?
- Tak. odpowiedziała stanowczo zjawa. Tylko Wy ludzie macie zbyt małe rozumy by pojąć czasem Boski plan, szukacie odpowiedzi na pytania, na które odpowiedzi prostej nie ma. Dociekacie dlaczego dotyka was tyle złych rzeczy...
- One po coś są? - zapytał przerywając zjawie
-Tak. Wszystko się dzieje z jakiegoś nieznanego nawet mi powodu. On czuwa nad tym, nad każdym z Was ludzi. To On pokazuje Wam drogę, drogę której sami nie odnajdziecie.
- Ale w takim razie czemu mi przydarzyło się tyle złych rzeczy? dlaczego nie mogłem spokojnie żyć, iść swoją drogą?
- Widać w Jego oczach Twoja droga, którą wybrałeś nie była właściwa. Wskazał Ci inną drogę. Dał wskazówki.
- Sugerujesz, że jeśli człowiek idzie złą drogą, to On czasem interweniuje? Stawia zapory nie do przejścia, a przez to zmusza do zmiany sposobu myślenia?
- Tak, jest tak jak mówisz. Czasem wysyła też innych ludzi, aby pomogli Wam odnaleźć swoją właściwą ścieżkę.
- hmm - zamyślił się.
- To oznacza, że osoba, którą spotkałem i która stale sugerowała mi bym zrobił coś co w moim przekonaniu jest najgorszym z możliwych wyjść była Jego wysłannikiem?
- Wy ludzie jesteście dziwni.
- Jak to dziwni. - powiedział z żalem
- Macie wolną wolę, możecie dokonać dowolnego wyboru, a zawsze wybieracie drogę najbardziej wyboistą, najgorszą z możliwych. I co gorsza nie dostrzegacie w swoim owczym pędzie innych możliwość. Nie widzicie, że Świat dookoła was już dawno zmienił się, że już nie jest taki jak kiedyś. I czasem nawet Jego wysłannicy - ludzie pojawiający się niby znikąd, ludzie którzy stają się w krótkim czasie waszymi przyjaciółmi - nie są w stanie wyrwać Was z tej drogi.
- Tak. Masz rację. Jesteśmy dziwni. Co jednak z ludźmi, którzy nie wierzą w Jego ingerencje i Jego wielki plan?
- Nad nimi czuwa jeszcze bardziej. Zaprawdę Powiadam Ci On kocha wszystkich. Tych co nie kochają Go i tych, co nie znają Go także. Albowiem i Oni kiedyś Go odnajdą. A wtedy On powita ich niczym Ojciec powitał Syna marnotrawnego.
- Tak. jest tylko jedno małe ale w tym wszystkim co mówisz. Ludzie nie zawsze są silni na tyle, żeby pokonać wszystkie przeciwności losu. Ludzie mogą się załamać, targnąć na swoje życie... co w tedy? Ingerencja?
- Dlatego w takich sytuacjach On posyła swoich ludzi. I nikt nie wie dlaczego i skąd się zjawiają. Muszę już odejść. Jest jeszcze wiele dusz do uratowania i wiele odpowiedzi do udzielenia. - w tym momencie zjawa zniknęła rozpływając się w powietrzu.
Siedział na łóżku i dalej nie wiedział co tak naprawdę się stało, nie wiedział, czy to co widział było prawdą, czy tylko snem. Położył się do łóżka, lecz tym razem sen nie przychodził. Zaczynało świtać. Z korytarza dało się słyszeć kroki zakonników. Wstał ubrał się w swój habit, otworzył ciężkie drzwi, i udał w kierunku refektarza, w którym zazwyczaj o tej porze rozpoczynała się poranna modlitwa przed śniadaniem...
- To ze zmęczenia - powiedział szeptem próbując sam siebie uspokoić.
- Podejdź bliżej - powiedziała zjawa głosem, który zdawał się pochodzić nie z uszu, lecz z samego środka jego głowy. Zawahał się. - Podejdź bliżej i usiądź przy mnie - znów dało się słyszeć ten donośny acz spokojny głos.
- To się nie dzieje naprawdę - tym razem głośniej i stanowczo powiedział.
- Wręcz przeciwnie, wszystko co widzisz i co słyszysz jest prawdziwe. To jest nawet prawdziwsze od Ciebie samego, od tego klasztoru i od całego Świata. - usłyszał tym razem nieco ciszej i mniej stanowczo.
- Kim jesteś, że mówisz takie rzeczy! - wykrzynął stanowczo jednocześnie szukając pod ręką swojego miecza.
- Nie jest ważne kim jestem, ważne jest po co przychodzę! - odpowiedziała zjawa. Nie szukaj miecza, na nic Ci on. Przybyłem Tu, by dopowiedzieć na Twoje pytania.
- Ale ja nie mam pytań. - odpowiedział z oburzeniem.
- Zatem po co przybyłeś taki szmat drogi, czemu zostawiłeś wszystko i przybyłeś tu do tego Klasztoru...
Nie wiedział co ma odpowiedzieć. - Tak jestem tu by lepiej zrozumieć. By odnaleźć swoją drogę. By odmienić swoje życie.
- Zatem, Pytaj! - odpowiedziała zjawa
- Czy jest jakiś większy plan dla każdego z Nas ludzi? Że to co się dzieje nie dzieje się przypadkowo?
- Tak. odpowiedziała stanowczo zjawa. Tylko Wy ludzie macie zbyt małe rozumy by pojąć czasem Boski plan, szukacie odpowiedzi na pytania, na które odpowiedzi prostej nie ma. Dociekacie dlaczego dotyka was tyle złych rzeczy...
- One po coś są? - zapytał przerywając zjawie
-Tak. Wszystko się dzieje z jakiegoś nieznanego nawet mi powodu. On czuwa nad tym, nad każdym z Was ludzi. To On pokazuje Wam drogę, drogę której sami nie odnajdziecie.
- Ale w takim razie czemu mi przydarzyło się tyle złych rzeczy? dlaczego nie mogłem spokojnie żyć, iść swoją drogą?
- Widać w Jego oczach Twoja droga, którą wybrałeś nie była właściwa. Wskazał Ci inną drogę. Dał wskazówki.
- Sugerujesz, że jeśli człowiek idzie złą drogą, to On czasem interweniuje? Stawia zapory nie do przejścia, a przez to zmusza do zmiany sposobu myślenia?
- Tak, jest tak jak mówisz. Czasem wysyła też innych ludzi, aby pomogli Wam odnaleźć swoją właściwą ścieżkę.
- hmm - zamyślił się.
- To oznacza, że osoba, którą spotkałem i która stale sugerowała mi bym zrobił coś co w moim przekonaniu jest najgorszym z możliwych wyjść była Jego wysłannikiem?
- Wy ludzie jesteście dziwni.
- Jak to dziwni. - powiedział z żalem
- Macie wolną wolę, możecie dokonać dowolnego wyboru, a zawsze wybieracie drogę najbardziej wyboistą, najgorszą z możliwych. I co gorsza nie dostrzegacie w swoim owczym pędzie innych możliwość. Nie widzicie, że Świat dookoła was już dawno zmienił się, że już nie jest taki jak kiedyś. I czasem nawet Jego wysłannicy - ludzie pojawiający się niby znikąd, ludzie którzy stają się w krótkim czasie waszymi przyjaciółmi - nie są w stanie wyrwać Was z tej drogi.
- Tak. Masz rację. Jesteśmy dziwni. Co jednak z ludźmi, którzy nie wierzą w Jego ingerencje i Jego wielki plan?
- Nad nimi czuwa jeszcze bardziej. Zaprawdę Powiadam Ci On kocha wszystkich. Tych co nie kochają Go i tych, co nie znają Go także. Albowiem i Oni kiedyś Go odnajdą. A wtedy On powita ich niczym Ojciec powitał Syna marnotrawnego.
- Tak. jest tylko jedno małe ale w tym wszystkim co mówisz. Ludzie nie zawsze są silni na tyle, żeby pokonać wszystkie przeciwności losu. Ludzie mogą się załamać, targnąć na swoje życie... co w tedy? Ingerencja?
- Dlatego w takich sytuacjach On posyła swoich ludzi. I nikt nie wie dlaczego i skąd się zjawiają. Muszę już odejść. Jest jeszcze wiele dusz do uratowania i wiele odpowiedzi do udzielenia. - w tym momencie zjawa zniknęła rozpływając się w powietrzu.
Siedział na łóżku i dalej nie wiedział co tak naprawdę się stało, nie wiedział, czy to co widział było prawdą, czy tylko snem. Położył się do łóżka, lecz tym razem sen nie przychodził. Zaczynało świtać. Z korytarza dało się słyszeć kroki zakonników. Wstał ubrał się w swój habit, otworzył ciężkie drzwi, i udał w kierunku refektarza, w którym zazwyczaj o tej porze rozpoczynała się poranna modlitwa przed śniadaniem...
poniedziałek, września 01, 2008
niespodzianka
Uf.. trochę czasu minęło... no będzie z pół roku... cóż brak weny, brak odpowiedniego tematu... a może zwykłe lenistwo...
cóż teraz temat jest to napiszę co nieco ;)
Otóż ludzie (Polacy w szczególności) są w ogóle nie odporni na jakąkolwiek krytykę. Wiem to z autopsji. Jestem wielokrotnie proszony o moją opinię na jakiś temat (nie nie czuję się "wyrocznią" i nie uważam się za alfę i omegę), a to o zdjęciach, a to w sprawach "życiowych", czasem o wyborach dalszego postępowania. Staram się zazwyczaj zachować dystans i nie odpowiadać wprost, nie podsuwać rozwiązań, a w sprawach bardzo delikatnych unikam rozmowy jak ognia - bo to nie moja sprawa. Ale... ale jak już dochodzi do takiej rozmowy to podsuwam jedynie pytania, na które ktoś sam sobie musi odpowiedzieć (z reguły działa, i udaje mi się wykręcić z niezręcznej konieczności stawania po czyjejś stronie)... czasem jednak sytuacja jest bardzo zła... i co... no cóż pozostaje mi tylko wskazać pozytywne i negatywne aspekty całości... i się zaczyna - kiedy mówimy o sprawach pozytywnych jest ok. jestem super, jak zaczynam delikatnie wytykać błędy - pojawia się niesamowity opór, wręcz... nienawiść do mojej skromnej osoby, jakiś irracjonalny.... Dla minie logicznym jest, że jeśli ktoś prosi mnie o wypowiedź na dany temat to jest gotowy i na to że powiem dobrze jak i na to że mogę wyrazić swoją negatywną opinię.... a może ja się mylę? może jest tak, że jak ktoś prosi o zdanie to wcale nie prosi o nie, a chce jedynie by ktoś zainteresował sie jego problemem?
dokładnie tak samo jest, w przypadku nie psychiki lecz tego co ludzie tworzą. Miałem kilkakroć możliwość przeczytania różnego rodzaju tekstów przed ich publikacją - Łukasz ty się znasz przeczytaj i powiedz czy ci się podoba... a ze mi się czasem podoba mniej lub wcale... i mówię, że to mi się nie podoba, tamto mi się nie podoba, a że jest kilka dobrych fragmentów. Taki osobnik ludzki potrafi się obrazić, zwyzywać... ludzie czy Wy naprawdę uważacie że jesteście super ekstra mega debeściaki? Ktoś mi moze zarzucić że ja uwazam sie za super wypas debeściaka... to druga kwestia, która poruszyć chciałem...
Dlaczego w Polsce jak ktoś mówi o sobie że:
1. jest szczęśliwy w życiu
2. jest madry i inteligenyny
3. jest ladny/przystojny
to zaraz jest uwazany za nadentego bubka, prostaka itp... kurde czy trzeba cale zycie sie ponizac i narzekać? celowo mam psuc swój wizerunek i udawac skromność? weźcie sie wszyscy zastanówcie... i wreszcie zacznijcie wierzyć w siebie... z jednym małym ale... miejcie na tyle godności i wiedzcie, kiedy i gdzie popełniacie błędy i nie wstydzcie się ich... a tam gdzie mozecie uzywajcie swojej inteligencji, błskotliwości, jasnosci umysłu etc... i jak wam ludzie mówią, że robicie dobrą robotę, że jesteście w czymś dobrzy itp... to po prostu nie odpowiadajcie nic... i bez fałszywej skromności ;)
Wasz Przystojny Inteligeny - czyli ja Zarozumiały Narcyz ;P (to ironia była oczywiście, jakby ktoś nie zrozumiał)
p.s (dopisane we wtorek 02.09.08)
Żeby nie bylo... ja też nieznosze jak mnie ktoś krytykuję... a to jest bardzo konstruktywne :) i szkoda że tak rzadko (ostatnio tylko raz) ktoś zwraca mi uwagę, że coś źle robię... cóż pozostaje wyciągnąć wnioski... i żyć bogatszym w doświadczenia!
cóż teraz temat jest to napiszę co nieco ;)
Otóż ludzie (Polacy w szczególności) są w ogóle nie odporni na jakąkolwiek krytykę. Wiem to z autopsji. Jestem wielokrotnie proszony o moją opinię na jakiś temat (nie nie czuję się "wyrocznią" i nie uważam się za alfę i omegę), a to o zdjęciach, a to w sprawach "życiowych", czasem o wyborach dalszego postępowania. Staram się zazwyczaj zachować dystans i nie odpowiadać wprost, nie podsuwać rozwiązań, a w sprawach bardzo delikatnych unikam rozmowy jak ognia - bo to nie moja sprawa. Ale... ale jak już dochodzi do takiej rozmowy to podsuwam jedynie pytania, na które ktoś sam sobie musi odpowiedzieć (z reguły działa, i udaje mi się wykręcić z niezręcznej konieczności stawania po czyjejś stronie)... czasem jednak sytuacja jest bardzo zła... i co... no cóż pozostaje mi tylko wskazać pozytywne i negatywne aspekty całości... i się zaczyna - kiedy mówimy o sprawach pozytywnych jest ok. jestem super, jak zaczynam delikatnie wytykać błędy - pojawia się niesamowity opór, wręcz... nienawiść do mojej skromnej osoby, jakiś irracjonalny.... Dla minie logicznym jest, że jeśli ktoś prosi mnie o wypowiedź na dany temat to jest gotowy i na to że powiem dobrze jak i na to że mogę wyrazić swoją negatywną opinię.... a może ja się mylę? może jest tak, że jak ktoś prosi o zdanie to wcale nie prosi o nie, a chce jedynie by ktoś zainteresował sie jego problemem?
dokładnie tak samo jest, w przypadku nie psychiki lecz tego co ludzie tworzą. Miałem kilkakroć możliwość przeczytania różnego rodzaju tekstów przed ich publikacją - Łukasz ty się znasz przeczytaj i powiedz czy ci się podoba... a ze mi się czasem podoba mniej lub wcale... i mówię, że to mi się nie podoba, tamto mi się nie podoba, a że jest kilka dobrych fragmentów. Taki osobnik ludzki potrafi się obrazić, zwyzywać... ludzie czy Wy naprawdę uważacie że jesteście super ekstra mega debeściaki? Ktoś mi moze zarzucić że ja uwazam sie za super wypas debeściaka... to druga kwestia, która poruszyć chciałem...
Dlaczego w Polsce jak ktoś mówi o sobie że:
1. jest szczęśliwy w życiu
2. jest madry i inteligenyny
3. jest ladny/przystojny
to zaraz jest uwazany za nadentego bubka, prostaka itp... kurde czy trzeba cale zycie sie ponizac i narzekać? celowo mam psuc swój wizerunek i udawac skromność? weźcie sie wszyscy zastanówcie... i wreszcie zacznijcie wierzyć w siebie... z jednym małym ale... miejcie na tyle godności i wiedzcie, kiedy i gdzie popełniacie błędy i nie wstydzcie się ich... a tam gdzie mozecie uzywajcie swojej inteligencji, błskotliwości, jasnosci umysłu etc... i jak wam ludzie mówią, że robicie dobrą robotę, że jesteście w czymś dobrzy itp... to po prostu nie odpowiadajcie nic... i bez fałszywej skromności ;)
Wasz Przystojny Inteligeny - czyli ja Zarozumiały Narcyz ;P (to ironia była oczywiście, jakby ktoś nie zrozumiał)
p.s (dopisane we wtorek 02.09.08)
Żeby nie bylo... ja też nieznosze jak mnie ktoś krytykuję... a to jest bardzo konstruktywne :) i szkoda że tak rzadko (ostatnio tylko raz) ktoś zwraca mi uwagę, że coś źle robię... cóż pozostaje wyciągnąć wnioski... i żyć bogatszym w doświadczenia!
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)
































