27 grudnia 2007 roku o 15:00 rozpoczęło się coś co w jakiś sposób wpłynęło na mnie. 27 grudnia 2007 roku rozpoczęła sie podróż, nie tylko w przestrzeni, ale i podróż do wnętrza mnie samego... sam o tym nie wiedziałem. To napisałem siedząc w autobusie:
"Stało się o 16 wyjechaliśmy z zielonej góry. Przed wyjazdem msza potem krótką odprawa i do autobusów ... I tu okazało się że jadę w tym DROGIM autobusie w którym jedzie ekipa z żar i nie jedzie nikt kogo bym znał jako że negocjacje z dowodzącym spełzły na niczym a jedyne czego nie spróbowałem to próba przekupienia tegoż osobnika , grzecznie wsiadłem do autobusu nr 2, w żarach okazało się że nie ma dla wszystkich miejsca w naszym pojeździe i ktoś będzie musiał przesiąść się do autobusu 1 - jako że natrafiła się okazja natychmiast zgłosiłem się na ochotnika. I tak się jakoś przytrafiło, że nie dość że znalazłem się we 'właściwym' autobusie to jeszcze dostały mi się dwa miejsca:) po drodze zawarłem kilka nowych ciekawych znajomości, odbyło się cało autobusowe odmówienie 10 różańca (nigdy chyba nie pojmę o co chodzi w tej modlitwie ) i zbiorowe oglądanie 'pogody na jutro'. Kiedy pisze te słowa na pokładowym zegarze jest 2328 w drodze jesteśmy od niecałych 8 godzin. Zakładam słuchawki na uszy (nie nie będzie dzisiaj Sinatry - będzie coś bardziej energetycznego) i spróbuje się przespać, jeszcze parę godzin jazdy, a co do samego wyjazdu to mam coraz bardziej mieszane uczucia, jeden z celów stał się trochę mniej osiągalny z racji nieprzewidzianych okoliczności, cel drugi, zobaczymy co będzie na miejscu!"
No i wreszcie dotarliśmy. o godzinie 12 wysiedliśmy z autobusu na parkingu przy Palexpo - kompleksie targowym, w którym odbywają się między innymi słynne genewskie targi samochodowe. pogoda była dość mocno taka sobie. raczej nie nastrajała pozytywnie. No ale jako, że ze mnie otwarta i raczej pogodna osoba powitałem Genewę uśmiechem - jakoś mieszane uczucia chyba minęły. A poznani w autobusie Krzysztof z Darią (siedzieli w autobusie na siedzeniach przed moimi) jakoś samą swoją obecnością świadczyli, że ten wyjazd będzie bardzo bardzo inny od tego co wcześniej miałem okazję doświadczyć. No ale wracając do tematu.
Cała grupa skierowana została do "polskiej" hali 7 gdzie po wypełnieniu kolejnych "papierków" otrzymaniu identyfikatorów, podziale na grupy rozeszliśmy się do pociągów, autobusów - w zależności od miejsca zakwaterowania.
Ja wraz z grupą, która się zorganizowała jeszcze w hali 7 udaliśmy się pociągiem do miejscowości Rolle - jakieś 30 km od samej Genewy. Nie obyło się bez małej wpadki - wsiedlismy nie do tego pociągu co trzeba - on po prostu nie zatrzymał się na naszej stacji... cóż szybka ewakułacja na najbliższej możliwej stacji i przesiedliśmy sie do pociągu, który zatrzymuje sie w Rolle.
No wreszcie - stanęliśmy na stacji kolejowej w "naszej" miejscowości i pojawiło się pytanie.... gdzie iść dalej ;) mapa niby była (dostaliśmy ją w... tak zgadliście w hali 7) no ale kto po tylu godzinach jazdy autobusem, potem jeszcze kilku godzinach krążenia i "zwiedzania" okolic Genewy umie jeszcze czytać mapy... tak no jasne Łukasz Krzysztof i Marek - samozwańczy komitet przewodników po Roll się zawiązał... i natychmiast rozwiązał - okazał się zbędny bo nasi gospodarze z Roll byli tak mili i na płotach i słupach rozwiesili strzałki kiedujące nas wprost do sali "odpraw".
na sali już było kilkadziesiąt osób, herbata, kawa i ciastka - cóż było robić wygłodniali i spragnieni skierowaliśmy swoje kroki ku darmowemu bufetowi. a no ja tu o jedzeniu a nic o przywitaniu ;) przywitał nas proboszcz parafii katolickiej - polak :) co było dla mnie kompletnym zaskoczeniem.
Dalej to już zapisy do grup językowych (o nich potem), i szukanie na liście rodziny, która zgodziła się przyjąć pielgrzymów.
W tym miejscu podziękowania należą się Małgosi i Krzysztofowi (oj Krzysiu cicha woda z Ciebie). Gosia z Martą i jednym z kolegów (imienia celowo nie wspominam ale niech się nie gniewa nie jego wina) szybko się zapisała, a ja już dopisać się do nich nie miałem szans. Krzysztof to nawet już trzymał moją kartę ale szybko mi ją oddał (choć jakoś tak niepewnie). Cóż tak miało być... i tak znalazłem się razem z Markiem u pana Freidy z miejscowości Perroy. Tak własciwie to niczego się nie spodziewaliśmy - ba na początku to nawet nikt nie mógł się dodzwonić do Freidy żeby nas odebrał (do Perroy mieliśmy 3 km). ponieważ na sali było duszno zabrałem swoje bagaże i wyszedłem na zewnątrz. Marek poszedł robić zdjęcia ptactwu wodnemu (kaczką i łabędziom) pływającemu po jeziorze Genewskim...
CDZchwilę :D
Siedziałem sobie przed tą salą. podjeżdżały różne samochody. jakiś bus w stanie takim dość "swojskim", Renault Modus, Renault Espace, Audi A8.... Ta A8 już widać, że ktoś ma fart (czy to zazdrość? nie chyba nie... cóż jestem tylko człowiekiem)... jakież było moje zdziwienie, kiedy wsiadałem do tego auta.
Chwilka przywitania, krótkich przejazd do Perroy, szybkie wypakowanie i równie szybki powrót na stację do Rolle, na pociąg do Genewy - tak by dostać obiadek... cóż ostatni ciepły posiłek był jakieś 29 godzin temu... Pół godzinki pociągiem, kilka set metrów spacerku i... kolejka za jedzeniem - na szczęście nie, aż taka długa.
A co tam dobrego do jedzenia... Ravioli, bułeczka, batonik, jabłuszko, serek... tak teraz żeby nie było za różowo. Ravioli w puszce - dobrze ze ciepłe, bułeczka cóż nie powiem o niej żeby była świeża, jabłuszko "typowo unijne" serek... no choć serek normalny... no i oczywiście Łukasz zostawił łyżkę, widelec i nóż w plecaku w Perroy... ale i tak się dostałem do tych klusek... po kolacji przy naszym "stoliku" (karimata + .... karimata) przeszliśmy na salę, na której odbywały się wszystkie modlitwy, w której wszyscy 2 razy w ciągu dnia spotykali się na modlitwie.
Ja sam nie wiedziałem jeszcze po co tak właściwie przyjechałem do Genewy odszedłem od reszty grupy i ulokowałem się raczej z boku - a w sumie całkiem z boku na ławeczce pod ścianą. Zrobiłem kilka (no dobra kilkadziesiąt) zdjęć i w sumie przeczekałem do końca w milczeniu... a po zakończeniu modlitwy... telefon ok Katriny (pani u której mieszkaliśmy), że jest na Pallexpo i że nas zabierze autem :D cóż za fart!
Droga upłynęła na konstruktywnej rozmowie o odczuciach po pierwszym dniu Pielgrzymki Zaufania przez Ziemię, co słychać w Genewie i takie tam. oczywiście po angielsku.
Po przyjechaniu do miejsca, w którym spaliśmy szybki prysznic i kolacja... jeszcze nigdy nie jadłem takiego sera :) na rozmowie przy przedłużającej się kolacji czas szybko zleciał zrobiło się dość późno... a rano śniadanie o 7:30.
Po kilku kieliszkach wina i kilkudziesięciu godzinach na nogach jedyne co mi się marzyło to podusia... i nawet nie wiem kiedy uciekła nocka. Jej brutalny koniec oznajmił budzik ustawiony na 6:50....
CD jutro :)
p.s. jak już skończę opisywać "wycieczkę" napiszę kilka (dziesiąt) zdań o odczuciach i wrażeniach, ponieważ nie chciał bym mieszać zbyt wielu wątków.